Część 69
Melanż.
Cholera, że też musiał się nawinąć ten głupi pies! I to
akurat teraz – pomyślałem idąc po schodach na wiadukt na którym stali moi
przyjaciele.
- Poległeś stary! – krzyknął Mateusz i zapiął swoją
granatową kurtkę. – Mówiłem, że nie dasz rady nic ukraść na tej trasie.
- Ukradłbym, gdyby nie ten człowiek – powiedziałem.
- Nieważne. Zakład to zakład, to sprawa honorowa – odezwała
się jego dziewczyna.
- Dobrze, to stawiam flaszkę tak jak się umawialiśmy. Zero
siedem starczy?
- Starczy, jak braknie to się dokupi. Chodźmy już stąd, bo
jeszcze ten koleś wróci – zaproponował Karol, który pomimo tak fatalnej i
zimnej pory był w samej białej bluzie.
- No koleś mógłby nie wracać, ale dziewczyna była piękna.
Taka drobna, subtelna, a jednak z mocnym charakterkiem – powiedziałem i
westchnąłem.
- Trafiło cię w trzy minuty? – niedowierzała dziewczyna
Mateusza, której imienia nigdy nie mogłem zapamiętać. Była nawet ładna, taka
mała czarna.
- Chodźmy już stąd – rzuciłem do trójki moich przyjaciół i
oddaliliśmy się w stronę samochodu mojego szwagra. Oczywiście pożyczyłem sobie
samochód bez pozwolenia, ale liczyłem na to, że Darek, ani Julia się nie
obrażą. W końcu jesteśmy rodziną.
Lubiłem to auto, było takie nowobogackie, duże i okazałe.
Moim przyjaciołom też się podobało. Podjechaliśmy na stacje, kupiliśmy flaszkę
i wypiliśmy ją za torami.
- Tyler będziesz prowadził po pijanemu? – zapytał Mateusz.
- Chętnie, ale jeszcze nie jestem pijany.
- No to daj mi kluczyki, śmignę na metę po spirytusik jak za
starych czasów – powiedział Karol.
- Łap – rzuciłem w jego stronę kluczyk. – I nie obedrzyj go
bo to auto mojej siostry męża – upomniałem.
Dalej czas płynął szybko, szybciej niż dotychczas. Wirował i
był kolorowy jak nigdy dotąd, co zapewne zawdzięczać mogłem gramowi marihuany
palonej z fifki. Było kilka dziewczyn, których imienia nawet nie pamiętam,
jednak pamiętam w czym były dobre. Wybiła godzina jedenasta w nocy, odwiozłem
więc przyjaciół na dzielnicę, kumplowi-Karolowi poleciłem by zajął się jak
najlepiej moją Piękną, a sam udałem się w stronę domu mojej siostry. Miałem
przed sobą jeszcze jakieś sto kilometrów drogi, włączyłem więc głośno muzykę i
jechałem zapobiegawczo z dość wolną prędkością. Nie wiem jak udało mi się
dotrzeć pod ich dom bez żadnej kolizji skoro ledwo stałem na nogach, a
chodziłem zygzakiem. Jakoś doczołgałem się do furtki i wcisnąłem dzwonek
kilkakrotnie…
No to młody sobie zabalował, i co z nim dalej?
OdpowiedzUsuń